niedziela, 28 sierpnia 2011

Mięso...bomba z opóźnionym zapłonem



Teraz kilka słów o mięsie. Nie są to słowa zagorzałej wegetarianki czy weganki, ale przytoczone obserwacje naukowców. Może warto się zastanowić zanim kolejny raz zjemy ukochanego schaboszczaka. Pomijam już fakt, choć istotny, że to też żyjące i czujące stworzenia. Tutaj skupię się na wpływie codziennej mięsnej diety na nasz organizm.

Dostarczanie organizmowi takiej ilości białka pod postacią mięsa, wędlin etc., która tak naprawdę jest dawką kilkakrotnie przekraczającą zapotrzebowanie powoduje gnicie w układzie pokarmowym. Wytwarzają się kwasy mlekowe, szczawiowe, moczowe. Są one jednymi ze sprawców osteoporozy, chorób stawów. Podczas przyrządzania mięsa solimy je, dodajemy innych przypraw, smażymy etc. Podczas takiej obróbki wytwarza się ok. 20 substancji, które nie są obojętne dla naszego zdrowia. Niszczą układ krwionośny, nerwowy.  Do strawienia mięsa potrzeba mnóstwo witamin i mikroelementów, więc jeśli nie zjemy go z obfitą ilością warzyw, szanse na gnicie znacząco wzrastają. Proces gnicia zmienia pH w jelicie grubym, w konsekwencji zakwasza krew. PH panujące w jelicie grubym jest idealne dla rozwoju komórek chorobotwórczych w tym rakowych.  Nie łudźmy się, że obecnie zwierzaki są pasione na łące, w słońcu, wdychają czyste powietrze. Niestety często zamiast soczystej, zielonej trawy dostają mieszankę hormonów, aby rosły szybciej i bardziej. Biznes jest biznes…Zwróćmy uwagę na amerykańskie dziewczęta. Pomijając fakt, że nie należą do szczupłych, są dosyć wcześnie wyposażone w atrybuty kobiecości. Jednym z głównych dań Amerykanów jest kurczak z frytkami. „Tekturowy” kurczak z całym arsenałem hormonów, nie tylko tych podawanych podczas „hodowli”, ale także tych, stresowych, wytworzonych podczas zabijania. Nic w przyrodzie nie ginie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz